Dzień zacząłem szybką kawą w Wawie. Równie dobrze mógłbym pogryźć ziarenka, zalać wrzątkiem i połknąć – po wczorajszej kolizji drogowej (nota bene pierwszej w moim życiu ever), która wyjęła mi prawie 6h z życiorysu nawet cebulki włosów od rana twierdziły, że przydałoby się jeszcze z pół godziny snu. Pedał w podłogę, wpierw spotkanie w Toruniu, kolejne w Malborku. Przez całą trasę wisiałem na telefonie mając świadomość, że każde kolejne połączenie oczekujące kolejkuje mi się przesuwając tą magiczną granicę, po której skończę w końcu gadać przez telefon. Gdy wychodziłem z ostatniego spotkania sprawdziłem czas. Miałem jeszcze w planach szybką kawę, która zaplanowała się przypadkiem w trakcie dnia. Stacja Orlen, po 21, przy przecięciu się 7 i 60. Była jeszcze chwila czasu, żeby coś zjeść.
Chwilę później patrzyłem już na strojną knajpę przy brzegu morza. Do dziś nie mogę wyjść z podziwu, że ktoś wyraził zgodę, by z zabudową wejść w pas drzew tak blisko plaży. W środku jakaś matka z marudzącym nad obiadem dzieckiem i grupka chłopaków dopijających piwo. Zawsze jestem szczerze zdziwiony, że są jeszcze jacyś ludzie oprócz mnie, którzy nad morze jeżdżą w październiku.
– Julia, masz Miętusa? – spytałem przez uchylone drzwi.
– Dam Ci tego, którego tydzień temu dla Ciebie kupiłam – Odpowiedziała unosząc się zza prowizorycznego baru i patrząc przymrużonym wzrokiem – Bodajbyś się nim struł i to na mój rachunek.
– Dobra dobra, i tak wiem, żę Kaszeba mo cwiardą mowa, ale mitcze serce – wyszczerzyłem się do niej, choć wiem, że kaszubskiego uczyła się tylko od teściowej. Sam też znam tylko kilka zasłyszanych u nich w domu zwrotów. Nad morze trafiła za mężem i zawsze miała problem z aklimatyzacją, choć też nigdy sobie z tego powodu nie pomstowała. – ‘masz tego miętusa czy mam Mietka szukać?’
– ‘Mietek pływa pewnie, więc jak chcesz to se go szukaj’.
– ‘Gdzie pływa, jak najmarniej szóstka na morzu jest. Przecież byłem chwilę temu’
– ‘Z kieliszkiem pływa, drugi dzień go nie widziałam’ – parsknęła śmiechem – ‘właź, bo przeciąg robisz’.
Przywitaliśmy się serdecznie. W ubiegłym tygodniu miałem wyskoczyć z Mietkiem na chwilę w morze, póki pogoda jeszcze dawała szanse, by wpuścić żółtodzioba na łajbę. Mietka poznałem ponad 10 lat temu, gdy był szyprem rozlatującego się kutra w okolicach Rozewia. Komercyjna wyprawa na dorsze rozbiła się nam wtedy o organizatora, który stwierdził, że fala jest zbyt duża, by zabierać przyjezdnych. Mietkowi nie przeszkadzała ani fala, ani przyjezdni. Ważne, że zgadzała się kasa. Historia tamtego wypadu prosi się o oddzielną opowieść, może kiedyś tu ją jeszcze nadrobię.
Julia tak naprawdę ma na imię Anna, chociaż w domu wszyscy wołają na nią Nuszka. Choć darły koty z teściową przez całe jej życie, ta do innych nie powiedziała o swojej synowej inaczej jak Anulinka albo właśnie Nuszeczka. Imię Julia przypałętało się jej przypadkiem lata temu, gdy ta zrazu poszła szukać swojego ślubnego. Sąsiadki nagadały jej głupot na temat prowadzenia się Mietka. Po tym jak wparowała na magazyn pytając „gdzie ten mój Romeo” kilku przerażonych kolegów pokazało jej palcem Mietka śpiącego między workami z siecią. Wszyscy, którzy pamiętają jeszcze tą historię z uśmiechem mówią do niej Julia. Stąd też nazwę wzięła sama tawerna.
Julia uchyliła drzwi do kuchni i krzyknęła.
– ‘Honia, znajdź wujkowi miętusa’.
Honia jest córką Mietka i Nuszki. W tym roku skończyła 18 lat. Kiedy poznałem Mietka była najbardziej wyrośniętym dzieckiem, które w tamtym czasie szło do pierwszej komunii. Z kasy, którą wtedy wydaliśmy na przyspieszoną praktykę rybacką Mietek kupił najbardziej wypasioną białą kieckę, jaką wtedy znalazł. W tamtym czasie u Mietka się nie przelewało, poza tym to Nuszka rządziła kasą w domu. O inicjatywie Mietka nie wiedziała, więc kupiła drugą. Mietek przez długi czas powtarzał jej w żartach, że nie szkodzi, bo w gruncie rzeczy może młoda będzie miała dzięki temu sukienkę do ślubu. Jak urośnie, to z tyłu się rozetnie i zasznuruje jak gorset. Kto widział piękniejszą pannę młodą jak jego córka w gorsecie i białym mini. Nie ważne, że zrobionym z kiecki od komunii. Żarty Mietkowi się skończyły, jak młoda zaczęła spotykać się z kolegami. Honia z pomysłu na kreację ślubną żartuje za to do dziś.
W trakcie jak na kuchni dosmażał się mój rybny fetysz po Honię przyszedł chłopak. Nie wiem co można robić przy tej pogodzie nad morzem i dlaczego chce się w ogóle ludziom wychodzić z domu, gdy wiatr gnie sosny w połowie wysokości. Zanim wyszli młoda przyszła przedstawić absztyfikanta. Jasny i bystry wzrok. Gdy podał mi rękę od razu wiedziałem, że pracuje fizycznie. Prawdopodobnie też na morzu.
Mietek wypływa czasami na dzień, czasami na kilka dni. Od czasu, gdy poznaliśmy się na Rozewiu przeniósł się na południe i pracuje na większej łajbie. Kasa większa, ale i czasu na morzu spędza dużo więcej. Kiedy pierwszy raz brałem udział w trałowaniu nie umiałem sobie wytłumaczyć wg. jakich kryteriów decyduje by wyciągać siatkę. Gdy inni patrzą w sonar, czy worek jest już pełny on patrzył na wodę i po prostu kazał zbierać. Podobno zawsze ściąga siatki zanim ryby się zaczną się gnieść i choć nie wiem ile w tym prawdy wierzę innym na słowo. Zbytek łaski morza często bywa przekleństwem, bo zgnieciona ryba nie osiągnie dobrej ceny. Zanim jeszcze spłynie do portu albo postawi siatki drugi raz, ryby trzeba posegregować. Część się patroszy na miejscu, część jak flądry czy śledzie loduje od razu. Najgorzej bywa późną jesienią i zimą, gdy zaczyna się taklowanie i zgrabiałymi z zimna palcami musisz nabijać te pieprzone szproty, żeby do sieci podszedł łosoś. Pogoda późną jesienią potrafi zmieniać się jak w kalejdoskopie, dlatego prócz zimna walczysz też ze snem. Urywasz minuty drzemiąc przy każdej nadarzającej się okazji.
Z Nuszką wypiliśmy kawę, w której fusach można było postawić łyżeczkę na sztorc. Gadaliśmy o wszystkim, choć nawet słowem nie otarliśmy się o wybory, sytuację geopolityczną, pracę, finanse czy złe życie. Pomimo tego, że na dużym telewizorze leciało TVP1.
– ‘Zostań do jutra. Żartowałam, Mietek na bazie jest i wieczorem zjedzie do domu’. – powiedziała poprawiając mi kołnierzyk w koszuli
– ‘Nie mogę Julka, kongres mam jutro i jeszcze się na nim produkować będę’ – odparłem, choć wszystko w środku protestowało we mnie, żeby pakować się do auta i jechać gdziekolwiek.-’i tak wpadłem bez zapowiedzi. Zajrzę do Was w jakiś weekend na dłużej’.
-‘nie rozumiem, co wy macie z tego życia w mieście’ – Julka popatrzyła na mnie wzrokiem, w którym mieszało się politowanie ze szczerym zdziwieniem po czym wyściskała mnie mocno.
Kilka godzin później stojąc z kubkiem orlenowskiej kawy pod Glinojeckiem gadałem z kolegą, którego nie widziałem dobre kilka miesięcy. Też krawaciaż, po przenosinach do przemysłu. To bardzo symetryczna znajomość, gdzie obaj wymieniamy tylko tyle informacji zawodowych, ile możemy lub ile musimy uzyskać. Nie przeszkadza nam to mieć doskonałych relacji prywatnych. Waldek zmienił barwy kilka miesięcy temu. Jest w trakcie dużego procesu zmiany w firmie, a zarząd z zagranicy pałuje go regularnie tabelami wyników, kejpiajów, rozliczeniem celów osobistych jego pracowników i szlag go wie czym jeszcze. Do kupki nieszczęść dochodzą konsekwencje rodzinne ciągłego podróżowania między zakładami.
-‘wiesz co? mam wrażenie, że się wypaliłem’ – Waldek wtrącił zupełnie bez związku z tematem, który omawialiśmy.
Zrobiła się chwila ciszy.
-‘chcesz telefon do Mietka?’ – uśmiechnąłem się –‘nie wiem jak, ale mi zawsze pomaga złapać pion’.