Jutro ważny dzień, wiele osób będzie znów pisać o niepodległości i patryjotyźmie. Potem znowu sobie skoczą do gardeł jastrzębie internetu, a TVPInfo i TVN24 znów wylądują na dwóch skrajnych biegunach narracji. Żadne nie usiądzie po środku, bo przecież huśtawka równoważna działa tak długo, jak siedzimy na ich końcach. Bujamy się więc.
Pewnie znów zobaczę na ulicy dwa marsze. Na jednym będą krzyczeć mniej lub bardziej bliski cytat z doskonałego komika Georga Carlina, który parafrazując Schopenhauera udowadniał, że bycie Dumnym (np.) Polakiem to duma z historii, której się nie tworzyło, przypadku, że się tu urodziło i skłonności genetycznej do raka albo wysokiego wzrostu. Carlin w swojej parafrazie zapomniał dodać z oryginału filozofa „Kto ma wybitne zalety osobiste, ten raczej dostrzeże braki własnego narodu, ponieważ ma je nieustannie przed oczyma”. Człowiek taki nie akceptuje bylejakości, ale ją zmienia. W innych. No trudno.. przyzwyczaiłem się już do lewicowego intelektualizmu, który trochę jak w czasach swojej świetności jednym ruchem potrafi skreślić resztę zdania z cudzego dowodu, by tylko dowieść swojej racji. Trochę to jak z moimi ulubionymi aktywistami w kolorze adwentowym, którzy są tak bardzo Razem, że zawsze osobno. Sfoszątka.
Z prawej z intelektualistami niestety bywa nie lepiej, bo duma narodowa na ulicy ma zazwyczaj na celu zwalczanie tzw. gejostwa, żydostwa, ekologów, lewactwa i całej reszty modnych ostatnio plakietek wyróżniających celebrytów w TV. Widać takie signum temporis naszych czasów, że bez plakietki nie istniejesz- nawet Kevin Spacey woli być dziś gejem niż zwykłym ciulem ze zbyt małą trytytką w tłumie innych molestatorów kalibru większego lub mniejszego. Prawica też chce istnieć, więc jest przeciw. Jeszcze nie wie czemu, ale tak prościej się wyróżnić. Gorzej, że wszystkie plakietki zabrali już celebryci, więc trzeba było sobie znaleźć wroga, jak w latach 30stych. Mam wrażenie, że wszyscy pod dyktando mediów zapomnieliśmy, że tak naprawdę Patryjotyzm to przede wszystkim postawa szacunku i oddania własnej ojczyźnie. Prawda. Może Ty i Ja nie budowaliśmy jej historii pod Chocimiem czy Wiedniem, ale codziennie ją pielęgnujemy. Każdego dnia ją też na nowo tworzymy, bo historia działa zgodnie z zasadami chaosu deterministycznego, a co za tym idzie jest pełna analogii do efektu motyla. Patryjotyzm to umiłowanie i pielęgnowanie narodowej tradycji, w której się wychowaliśmy.
Umiłowanie kultury, która dziś wzbogaca poprzez 2.5 mln młodych emigrantów gospodarkę Wielkiej Brytanii, Francji czy Holandii. Oni zresztą mogą powiedzieć najpierwej, czy nasza pracowitość i kombinatorstwo wynika z wyuczonego w szkole zawodu, czy kultury w jakiej wzrastaliśmy, zaczerpniętej od rodziców czy dziadków. Warto tą kulturę pielęgnować i wzbogacać. Patryjotyzm to w końcu umiłowanie języka. Tego w którym mówimy drugiej osobie o miłości lub nieszczęściu. To także poczucie więzi społecznej, wspólnoty kulturowej oraz solidarności ze społecznością, której pradziadowie (w tym mój i zapewne Twój też) 99 lat temu pozwolili sobie wyrwać te 34 miliony ludzi spod skrzydeł zaborców. Dlaczego było to wtedy tak ważne, mogłyby wyjaśnić szczegółowo dzieciaki ze szkoły we Wrześni wierszykiem „My z Tobą Boże rozmawiać chcemy, lecz „Vater unser” nie rozumiemy i nikt nie zmusi nas Ciebie tak zwać, boś Ty nie Vater, lecz Ojciec nasz”. Pewnie znalazłyby się też chętne do wypowiedzi dzieci, które nie tylko musiały korzystać z podręczników do historii Polski autorstwa Dimitrija Iłowajskiego, ale również w szkole i na każdym kroku musiały rozmawiać po rosyjsku, by nie wysłać rodziców na wczasy klimatyczne na Sybir. Dziś bycie patryjotą jest z bliżej mi niezrozumiałych powodów passe. Wszyscy z lewa krzyczą, że czasy się zmieniły i czas dorosnąć. Dinozaury z prawej strony huśtawki odkrzykują, że się nam wszystkim w dupach poprzewracało od dobrobytu i mają niestety w tym trochę racji. Bo nas stać na brak szacunku.
Ostatnio kilku redaktorów poważnych zagramanicznych gazet o gospodarce uświadomiło mi, że pojęcie internacjonalizmu wcale nie wyszło z obiegu po upadku komunizmu. Po reanimacji swojego pierwotnego wcielenia z czasów, gdy miał on wzmacniać jedność proletaryatu, toczy swoje drugie życie oficjalnie jako doktryna gospodarcza (!) w tzw. demokracjach kapitalistycznych. Dziś ma budować poczucie tolerancji pomiędzy narodami, prowadzić do wymieszania się substratów narodowych, pomagać w stworzeniu jednego organizmu ludzkiego niepodzielonego na narody czy rasy. Po co? Ma w ten sposób wzmacniać funkcjonowanie rynków i rozszerzać zakres ich działania. Smutne to, bo idąc na wybory głosowaliśmy za (1) programem naprawy gospodarki, (2) przeciwko oszołomom z tej drugiej partii, (3) za większą lub mniejszą wolnością lub po prostu (4) za ciepłą wodą w kranie. Nigdy w wyborach nie zakreślaliśmy na kartce wyborczej X opowiadając się za wymieszaniem się narodów lub stworzeniem jednego organizmu ludzkiego niepodzielnego na narody czy rasy. Dostaliśmy to w bonusie i wielu z normalnych zwykłych nas zadaje sobie pytanie „właściwie to od kogo ten prezent?”. Jakoś tak samo przyszło, no nie?. Wiele osób uzna, że miłość francuska polskiego anglisty z włoską germanistka na szwedzkiej amerykance w hiszpańskim hotelu nie jest jeszcze końcem świata, ale przecież wszyscy wiemy podskórnie, że awantura wokół emigrantów w Europie nie wynika z chęci niesienia pomocy ludziom uciekającym przed wojną. Zwykły człowiek, który nie rozumie, zawsze jest przeciw. W tej sytuacji jednak, gdyby wiedział prawdopodobnie nic by to nie zmieniło.
W świecie, gdzie jest nas wg. wyliczeń co najmniej o połowę za dużo, a ziemia zaczyna dawać nam do zrozumienia, że jeżeli się nie opamiętamy natura doreguluje nadwyżkę naszej populacji szczypta patryjotyzmu, czyli między innymi poczucia więzi społecznej, wspólnoty kulturowej oraz solidarności z współplemieńcami może pozwolić nam przetrwać te trudne lata. 11 Listopada to takie święto, które nam Polakom udowadnia, że jednak to umiemy. Bo kultura, poczucie wspólnoty i umiejętność porozumienia się w chwilach najtrudniejszych. Jędrzej Moraczewski, działacz PPS, napisał o 11 listopada: „Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma „ich”. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili. (…) Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały, piąte doczekało. (…)”
Nie wiem jak wy, ale ja jutro mam święto. Pewnie zrobię wszystko, żeby mnie PiS nie wkurwiał, ale partie na szczęście przemijają wraz z ich starzejącymi się liderami. To już na szczęście długo nie potrwa. Wesołych wspólnych świąt. Wszystkim*!
* tym, co przypadkiem wyprali dawne czerwone flagi z niebieskimi majtkami i teraz z boku najgłośniej krzyczą o poczuciu wspólnoty, chociaż z nikim współpracować nie chcą, też..
**tak, wiem, że słownik języka polskiego twierdzi, że nie ma słowa patryjotyzm, ale ja z tej starej szkoły jestem, więc piszę jak mnie nauczyli.