Podzielę się czymś, bo dość oświecające doświadczenie mnie spotkało. Tak życiowo. Mam za sobą kolejny (na szczęście tym razem ostatni już) weekend, kiedy dopieszczałem dość duży dokument. Kończąc pisać go w sobotę o jakiejś godzinie, jakiej nie zna budzik cywilizowanych ludzi, dotarło do mnie, że w Chinach wstał nowy dzień. W TV dyżurny temat, to koronawirus, więc.. a co tam. Założyłem sobie fejkowe konto na facebooku.
Każdy ma tylko takich znajomych na jakich zasługuje, dlatego też pewnie kilkoro moich znajomych znalazło zagadkowe zaproszenie na facebooku do znajomości od Coronavirus Covid z Wuhan i statusem związku „to skomplikowane”. Co poradzić, że widzę takie gagi sytuacyjne zabawnymi. Dałem sobie spokój dość szybko z rozsyłaniem tych zaproszeń po znajomych, bo od razu do mnie dotarło, że przecież jak się wszyscy zbiegną pod zdjęciem profilowym, to po samej wspólnej liście będzie wiadomo od kogo ten fejk wyszedł. Zresztą – profilaktyka bezpieczeństwa w sieci 100% – poza dość intensywną wymianą zdań znajomych pod postem u przyjaciela, który jako pierwszy zareagował na zaproszenie, chyba tylko dwie osoby „odważyły się” sprawdzić, cóż to za „wyłudzacz danych”, poprzez naciśnięcie „potwierdź”.
Musiałem rozmydlić trochę tą „osobowość” więc zacząłem zapraszać kogokolwiek mi tam facebook podsunął. O dziwo był duży udział profesorów uczelni wyższych i jakiś randomowych ludzi o dziwnych zdjęciach profilowych. Największy udział wśród zdjęć profilowych miały fiszki z kandydatami na prezydenta. Komplet – w życiu bym nie pomyślał, że to aż tak popularny trend. To co mnie zaskoczyło najbardziej za to, to chęć z jaką przyjmowali mnie do znajomych. Co zabawne – dość istotny udział w akceptowaniu zaproszeń miały Koła Gospodyń Wiejskich. Spodziewałbym się bardziej czterech jeźdźców apokalipsy niż tego, że w internecie działa jakaś masakryczna liczba tych instytucji i to na prywatnych profilach. Serio, ktoś powinien zrobić na targetowaniu reklam konkretne pieniądze – nie wiem, haft łowicki im sprzedawać czy coś (ktoś się w ogóle orientuje, czym zajmują się Koła Gospodyń Wiejskich w XXIw?!). Nie musiałem długo czekać – po krótkim czasie zaczęły sypać mi się zaproszenia do znajomych od „Mieszkańców Grójca”, jakiś małolatów, OSP w jakiś pasikurowicach. Normalnie sława. Ci co mnie dodali, zapraszali mnie do polubienia ich stron np. „książka dla malucha”, przedszkole (z litości tylko pominę te wszystkie bajkowe nazwy, żeby nie robić im antyreklamy) czy jakieś osiedlowe pizzerie. O wiadomościach prywatnych od fanów nawet nie wspominam, wolałem do nich nie zaglądać.
Ośmielony tą wiralową aktywnością wziąłem się za dodawanie do grup i komentowanie postów w głównych dziennikach oraz telewizjach na, jakby nie patrzeć, swój temat. „Prognoza pogody na 16 dni” i reakcja super plus komentarz „bomba! spacery na świeżym powietrzu, to lubię!”. „Luwr zamknięty z powodu koronawirusa” i wściekła reakcja z dopiskiem „cóż za brak kultury! protestuję!”. Było tego lekką ręką licząc kilkadziesiąt – w życiu bym nie pomyślał, że tak ogromny objętościowo jest ten kontent na temat Covida w sieci. Nevermind- Tylu żebrolajków nie zebrałem chyba w ciągu całej kariery na facebooku. Może to i niska intelektualnie zabawa, ale wierzcie lub nie – jak piszesz o optymalizacji zużycia energii i systemach DSR to nawet smażenie pankejków na pewnym etapie wydaje Ci się czynnością, którą mógłbyś robić przez resztę życia. Byle tylko już nie pisać. Oczywiście, co już jakiś komentarz zdobył więcej lajków to kolejne zaproszenia do znajomości – perpetum mobile. Nie mało znajomych przyniosła mi też konwencja Biedronia relacjonowana na bieżąco. W szczególności, po komentarzu „wow, jak tu fajnie! tyle ludzi i każdy się czerwieni!”
Oświecenie nadeszło po chwili, gdy żart przestał już tak bawić oraz gdy dotarło do mnie, że w sumie te kilkaset osób, w których życiu się jakoś tak incydentalnie pojawiłem coś tam pewnie publikuje w internecie i może warto zobaczyć co też mi się tam pojawi w feedzie. W końcu chyba coś Ci ludzie coś tam mówią i myślą, c’nie?
I to był duży błąd. Bardzo duży błąd.
Kląłem imć Cukierberga głośno za tworzenie nam mechanizmów do cementowania baniek, w których żyjemy. Bezpiecznych schronów, z których nie widać innych. Że można wyłączać widoczność znajomych, z których poglądami się nie zgadzamy. Że Facebook dobiera nam treści, jakie mamy ochotę widzieć oraz usuwa te, które mogą się nam wydać zbyt „offensive”. Dziś już wiem, że pomimo ugruntowania nam kłamstwa w postaci jakieś wersji rzeczywistości, te rzeczywistości plemienne to ostatni bastion naszej jakiejkolwiek normalności. Wśród moich „nowych znajomych” miałem wszystkie opcje polityczne. Agitatorów wszelkiej maści. Ludzi dokumentujących na bieżąco przewożony sprzęt wojsk amerykańskich z komentarzami, że to przygotowania do III wojny światowej. Z racji święta zarejestrowałem wysyp postów o Bandytach Wyklętych. Za nimi biegły pochody grafik Husarii. Do tego posty głosujących na PiS, jadących po Dudzie, fanatyków religijnych, specjalistów od życia seksualnego Biedronia i monarchistów przedstawiających Kaczyńskiego w Koronie. Gdyby Ci wszyscy ludzie zbiegli się pod jakimkolwiek postem, który bym wrzucił do sieci, to radziecka car bomba byłaby kapiszonem. Szczytem był moment gdy okazało się, że do znajomych zaprosiła mnie jakaś Gdańszczanka, która od 26 lutego nie robi nic innego tylko średnio co 10 minut pisze lub wrzuca relację z lodówki. Pochwaliła się, że 26 lutego odstawiła leki na głowę (gdzieś jeszcze mam screenshota i poważnie się zastanawiam, czy nie powinienem tego zgłosić, bo choć poziomem odspojenia od rzeczywistości nie odbiegała od wspomnianego feeda (wręcz była jego dwubiegunową kwintesencją, która zapadła się w punkt), to jednak nie mam pewności, czy wspomniana sobie nie zrobi krzywdy).
Jeżeli ten świat, który mamy okazję obserwować zza okna auta, autobusu tudzież w telewizji serio tak wygląda, to ja chyba dam na tacę, żeby pospieszyć tych czterech jeźdzców apokalipsy, bo tu nie ma co ratować.
W weekend spotify podpowiedział mi do pisania fajny materiał, z którego od dawna kocham dwa kawałki. Drugiego nie wrzucam, bo Mela gościła na tablicy chwilę temu i choć jej wykonanie „ani ja, ani ty” z tej płyty kocham przeokrutnie, to słyszałem je też na koncercie 13 grudnia roku pamiętnego, w Krakowie. Jak już kiedyś mi wyłączą światło i będzie ten tunel, i to światełko na jego końcu, to jedną z nielicznych rzeczy jakie będę pamiętał, będą te ciary jakie wtedy powodowała u mnie ta drobna blondynka. Śpiewająca prawie a capella, w ciemności, z błękitnym światłem za plecami.
Ziółko z tym kawałkiem poniżej to już nie taki zachwyt, choć jego wersja klasyka Ciechowskiego także wbija w ziemię. Rozbroił mnie kontekst w jakim odnalazł się ten kawałek w powyższym zdarzeniu. Dziś, jak chyba nigdy wcześniej, mam ochotę pytać się właśnie często i intensywnie. Pomimo głębokich uczuć dla tego skrawka ziemi na równinie środkowoeuropejskiej zaczynam sobie zadawać pytanie, czy to jeszcze jest moja Polska, czy może jakiś szpital psychiatryczny, a ja przegapiłem ten moment, kiedy lekarze chodzili po ulicach i mówili „normalni wiać, bo dla reszty organizujemy izolatkę”. Przecież jak nam któregoś dnia wyłączą te internety i zaczniemy ze sobą znowu rozmawiać, to tu nie będzie wojny domowej. Tu będzie każdy przeciwko każdemu na kamienie i pałki.
Przygoda skończyła się tym, że facebook po jakiś 16h poprosił mnie o skan dokumentu, bo moja tożsamość zaczęła wydawać się mu podejrzana. Pewnie jakiś antywirus mnie wyłapał, czy coś. Konto spadło, ale nie żałuję. Strach tam było ponownie zaglądać.